Jesień, nawet ta późna, to czas, gdy nie jest zbyt późno na przetwory. Jednym z moich ulubionych czy nawet obowiązkowych od kilku lat, jest leczo.
To skarb zamknięty w słoiku, który wielokrotnie ratował, gdy nie było czasu, pomysłu czy możliwości przygotowania smacznego i ciepłego obiadu.
Z dodatkiem kiełbasy, kotletów mielonych, smażonej piersi z kurczaka, z kaszą, ziemniakami pieczonymi... mniam! Kombinacji i możliwości jest wiele - do wyboru, do koloru! :D
Dopóki nie dostałam IDEALNEGO przepisu, nie podchodziłam do tej potrawy na krok. Unikałam jak ognia. Żeby nie wyszła ciapka, mamałyga czy jak jeszcze można nazwać tę nieudaną, rozgotowaną wersję tej potrawy.
A idealne leczo jest jędrne i warzywa są chrupkie! Tak, warzywa są chrupkie. Każde gotowane w odpowiedniej dla siebie ilości czasu. Dodawane do garnka we właściwej kolejności. Ot, i cały sekret :) Nie znałam tej tajemnicy. Ale teraz wiem. I nie waham się korzystać z tej wiedzy!
IDEALNE LECZO
Najważniejsze dla mnie pytanie, na które nie znam odpowiedzi, to "jakie proporcje?"!!!
No cóż, leczo zawsze robię z tego co urosło w ogródku rodzinnym, no, nie do końca z dokładnie wszystkiego, co tam jest, niemniej jednak wyznacznik najważniejszy rośnie właśnie tam.
Cukinia.
Zależnie od jej wielkości dobieram pozostałe składniki.
cebula + czosnek
pomidory
pieczarki
papryka czerwona (w tym roku kolorowa)
ew. fasolka szparagowa
ogórek świeży - w tym roku debiut!
kabaczek
cukinia
Powyższe składniki to wersja, jaka w tym roku znalazła się w garze, jednak, te najważniejsze zostały pogrubione ;-) Jeśli cukinia jest wieeelkaaa, pozostałych składników potrzeba będzie, równie dużo. Wówczas zdecydowanie należy zainwestować w duży garnek. Inaczej "umarł w butach" ;-) Żal nie skończyć tego leczo "w całości". W tym roku, po raz kolejny, naiwnie zaczęłam gotowanie w malym garnku, a skończyłam, jak co roku, w moim GARZE... Choć nie był on pełny po brzegi, jak bywało to kiedyś! Zatem jeśli cukinia jest spora, moja miała ok. 2 kg, tyle kupiłam pomidorów i papryki, pieczarek było ok. 1,5 kg, ogórków i fasolki, które w tym roku debiutowały w tym zestawie, było dosłownie odrobinę... Garstka fasolki i ze 4 przerośnięte ogórki ;) znaczy się pokaźnych rozmiarów! :D A jeśli chodzi o cebule, to było ich 5 - 3 czerwone i 2 białe. No i cała głowka czosnku :)
Druga najważniejsza rzecz to wielkość. Wiadomo, każdy ma swoją ulubioną miarkę w oku do krojenia warzyw do różnych potraw, ja tam lubię drobnicę.... :D ale tutejsze zalecenie to wielkość ok. 1,5-2 cm. Taka mniej więcej kostka ;-)
Zgodnie z zaleceniem, zaczynam od cebuli, którą smaży się na maśle klarowanym i dodatkowo lekko ją solę, szybciej mięknie i puszcza "wodę", a to powoduje, że przyjemnie się poddusza. Od momentu skończenia krojenia jednego warzywa, zabieram się za kolejne. Smażę/duszę poprzedni zestaw tak długo, jak długo zajmuje mi przygotowanie kolejnego. Więc cebula smaży się tyle czasu, ile zajmuje mi przygotowanie ząbków czosnku z całej sporej główki.
Następne w kolejności są pomidory. Jednak z tymi problem jest taki, że należy je wcześniej sparzyć. Więc obieranie zajmuje trochę więcej czasu niż samo ich pokrojenie. Dlatego w tym przypadku dobrze jest obrać pomidory wcześniej. Tym razem nie miałam takiej możliwości, więc po prostu wyłączyłam gaz i włączyłam go dopiero, gdy pomidory były gotowe do krojenia. Wszystko wrzucamy do garnka, i pozwalamy, by pomidory dusiły się tak długo, aż rozgotują się i stworzą nam sos :) Następne w kolejności są pieczarki, którym ja nigdy nie obieram, ale za to dokładnie myję. Uwaga! Wybieram tylko te, których kapelusze są dokładnie połączone z nóżką, to gwarancja świeżości. Następnie przygotowuję paprykę. W tym roku wybrałam kilka kolorów, zawsze była czerwona, ale coś mnie na rynku natchnęło i wybrałam 3 czerwone, 2 żółte i 2 zielone. A co! Jak szaleć, to szaleć! ;-) Dodałam paprykę do gotujących się pomidorów i pieczarek. Następnie pokroiłam drobno fasolkę szparagową. Nie było jej dużo, ale nadała fajny akcent w całości! Kolejne były ogórki, które podobnie jak fasolka, pierwszy raz wylądowały w garnku. Długo się wahałam czy jest to dobry pomysł, ale zaryzykowałam i ostatecznie ogórek nie zdominował całości. I już blisko, blisko końca, przychodzi czas na kabaczka lub patisona. A na końcu - królowa cukinia. Gdy wreszcie dobrniemy do końca, oczom naszym ukazuje się wielki gar pełen rozmaitości!
Jedyne zadanie, jakie stoi przed nami, to doprawić i zamknąć w słoikach ;)
Jeśli chodzi o doprawianie, to tu pozostaje zupełna dowolność, jak przy wyborze warzyw - nie mówię o bazie :D
W tym roku poza solą, pieprzem, tymiankiem, oregano i bazylią, dodałam dość sporo chili... no i okazało się, że o "mały ciut" za dużo! Jedynym ratunkiem jest nie doprawianie kaszy, tak by smak odrobinę choć złagodniał ;-)
Leczo zamknięte w słoikach (gorące wkładamy do słoików i odwracamy do góry dniem) stanowi cudny podarunek, który możemy pozostawić sobie w ciemnej piwniczce!
Zatem na te zimne, mokre, szare popołudnia.... smacznego! ;-)